Agnieszka Kloze
Szczęśliwie każdy ma prawo do pomyłek, tak i ja, pozwalam sobie na cofniecie zapisanych w mojej publicystyce twierdzeń. Do tej pory apelowałam do J. Kropiwnickiego o zrezygnowanie z bezproduktywnych podróży. Jakże się myliłam. Szkody wyrządzone przez naszego włodarza są zdecydowanie większe jak przebywa w Łodzi, niż jak go nie ma. Tak, więc, zwiedzaj cały świat, przez cały okrągły rok, szerokiej drogi i proszę zabierz ze sobą wiceprezydenta Tomaszewskiego.
I właściwie mogłabym skończyć na tych stwierdzeniach, lecz w publicystyce muszę uzasadnić swoje tezy. Zacznę od tego, od czego i on zaczął i na czym kończy, a mianowicie problemie Teatru Nowego.
Tutaj Kropiwnicki stał się podwójnym prekursorem. Siedem lat temu przepędził protestujących aktorów Teatru przy pomocy, jak to się mówi, sił ładu i porządku. Było to ewenementem na skalę światową. Co prawda, na szczęście, jak na razie nikt dotąd, nie skopiował metod prezydenta, ale wszystko przed nami. Zwłaszcza w Rosji metoda ta się może przyjąć. I kto teraz powie, że Kropiwnicki nie może być wzorem dla innych polityków.
Teraz sytuacja się trochę odwróciła. Na początku pierwszej kadencji, powodem rozpędzenia wiecu aktorów była próba – udana - obsadzenia na fotelu dyrektora artystycznego zaprzyjaźnionego reżysera. Teraz chodziło o odwołanie obecnego. Zwołano referendum w tej sprawie, w którym głosami sprzątaczek, techników i pracowników administracji dyrektora usunięto. Aktorzy akurat w tym „spektaklu” nie uczestniczyli. Prezydent jako dobry marksista, niczym Lenin, którego dyrdymały o ekonomii wykładał na UŁ, potraktował poważnie hasło, że „i kucharka może kierować państwem”.
Innym powodem mojego apelu o częstsze podróże jest obsesja, jaka urodziła się niedawno u naszego władcy. Mianowicie pokochał on wodę w jej formie tryskającej. Na początku postawił kilka wyjątkowo obrzydliwych wodopojów na Piotrkowskiej. Przy tej okazji dał przykład tego jak zwykle traktuje ludzi sobie podległych, oczywiście piszę o sławnej czapce. Teraz przyszedł czas na oszpecenie placu przed Teatrem Wielkim. W miejsce dotychczasowej, niedziałającej od lat fontanny, stanęła nowa przypominająca swoim wyglądem intymną część kobiety. To nic, że zaburza perspektyw architektoniczną placu. Co tam, że trzeba jej pilnować dzień i noc, gdyż jej konstrukcja jest niebezpieczna zwłaszcza dla dzieci, a to, że obok nie ma żadnych parkingów dla gości Teatru to nie jest zmartwienie faceta podróżującego służbowym samochodem. Władca postawił nam fontannę, która dodatkowo odtwarza znane melodie i miga światełkami. Wiocha aż boli.
A to niestety nie koniec. Uaktywnił się nasz prezydent. Zaczął bywać na spotkaniach i konferencjach. Widziano go tu i tam, co powoduje, że spadła drastycznie ilość wystąpień innego mojego ulubieńca, wiceprezydenta Włodzimierza Tomaszewskiego. Przez ostatnie miesiące bałam się otworzyć szafę, żeby z stamtąd nie wyskoczył. Wiceprezydent działał tak aktywnie, ze nawet ŁPO, nie mylić z MPO, udzieliło mu poparcia na schedę po Kropiwnickim. Tu jednak Karol Chądzyński, przedstawiciel ŁPO się zagalopował, czegoś nie uzgodnił, „wyszedł przed szereg” i dostał z tak zwanego politycznego „liścia”. Tomaszewski zaprotestował, zaoponował i zaprzeczył jakoby miałby być następcą odchodzącego satrapy. Jaki dwór, takie błazny, chociaż w przypadku Chądzyńskiego, właściwsze byłoby porównanie raczej do krasnala Gapcia, z Królewny Śnieżki i Siedmiu Krasnoludków. Przyjmując tą poetykę Gburkiem byłby Kropiwnicki, Mędrkiem Tomaszewski, Płaczkiem - a właściwie histerykiem - Mirosław Wieczorek, Śpioszkiem Maria Maciaszczyk, Nieśmiałkiem - prawdziwa wiceprezydent widmo - Halina Rosiak (jak ktoś widział niech da znać na adres mailowy redakcji). Kto byłby Apsikiem? Nie mam pomysłu, może Kajus Augustyniak? Nie, on chciałby być jednak Gapciem.
Jednak w otoczeniu Kropiwnickiego nie jest tak miło jakby się wydawało. Jego życie nie składa się tylko i wyłącznie z bankietów, uroczystych przecinań wstęg i podróży. Prokuratura nareszcie zaczęła się dobierać do jego najbliższych współpracowników. Na pierwszy ogień poszedł Grzegorz Kazimierczak, któremu prokuratura postawiła zarzuty działania na szkodę kierowanej przez niego spółki, oszustwa i poświadczenia nieprawdy. Szef MPO to wieloletni, bliski współpracownik naszego prezydenta, a znając jego charakter można stwierdzić, że na dno sam iść nie będzie. Już się o to postara Roman Giertych, adwokat oskarżonego. Następnie prokuratorskie nieprzyjemności wraz z zatrzymaniem spotkały dyrektora jednego z wydziałów Urzędu Miasta.
Sytuacja staje się gorąca. Służby zajmują się już wodociągami i lotniskiem. Jakie tam się czają trupy w szafie?
A to nie koniec. Zaczyna się burzyć społeczeństwo. Jako pierwsi uderzyli przedsiębiorcy z Piotrkowskiej organizując się w stowarzyszenie i apelując do prezydenta o zwiększenie bezpieczeństwa, na tej kiedyś prestiżowej ulicy i dokładne wysprzątanie tego brudu, w jakim się ostatnio znajduje. I tu mam złą wiadomość dla inicjatorów stowarzyszenia. Kropiwnickiemu całe lata nie przeszkadza, że dwa domy dalej od magistratu znajduje się kamienica na rogu z Tuwima, w takim stanie, że aż oczy bolą. Nie przeszkadza mu też, że od lat o pewnej porze dnia bezpośrednio pod jego oknami rozdawana jest zupa dla okolicznej biedoty. Rzecz nie w tym, żeby biednym nie pomagać, ale żeby to robić na centralnej ulicy miasta w ten sposób, to już trochę przesada. Nie chce napisać, że nasz władca jest flejtuchem, ale, no cóż wychodzi na to, że jest, skoro mu to nie wadzi.
O ile przedsiębiorców można zlekceważyć, zwłaszcza, jak się ma w tym wieloletnie doświadczenie, to z młodymi hienami z SLD nie będzie mu już tak łatwo. Z jakiegoś powodu towarzysze postkomuniści postanowili zorganizować referendum w sprawie jego odwołania na kilka miesięcy przed wyborami samorządowymi. Najwyraźniej za mało dał im Kropiwnicki stanowisk i jakoś muszą to odreagować. Na czele komunistycznej rewolucji stanął towarzysz Joński znany z zamiłowania do zasiadania na stołkach publicznych instytucji. Jak mu kota pogonili w łódzkich hotelach, to przylepił się jako wicedyrektor do Wojewódzkiego. Teraz i kombajnem się go stamtąd nie wyciągnie, bo dokąd jest radnym miejskim, to prawo nie pozwala go zwalniać. Więc ma robotę aż miło i dużo czasu, to wykombinował referendum. Ciekawa jestem, czy robi to zmieszanie po pracy czy też na nasz koszt. Warto to sprawdzić panie Marszałku Włodzimierzu Fisiak. W końcu to pana podległy urzędnik.
A jak już jesteśmy przy Platformie, to warto obserwować ją teraz wyjątkowo dokładnie. Zmienia się w niej układ sił. Odejście z rządu w atmosferze skandalu Mirosława Drzewieckiego, na pewno da asumpt do działania jego dotychczasowym konkurentom, w tym przede wszystkim Cezaremu Grabarczykowi.
Do tej pory na bocznym torze, skazany na tak niewdzięczna „działkę” jak budowa dróg i kolejnictwo, teraz może przeżyć swoją drugą polityczną młodość. Jego łódzki konkurent jest znacząco osłabiony, a Grzegorz Schetyna, osoba mu wyjątkowo niechętna straciła dotychczasowe wpływy.
Zimą lub wczesną wiosną mają się odbyć wybory w łódzkiej Platformie. Drzewiecki stoi na gorszej pozycji, gdyż przez lata nie zbudował sobie w Łodzi silnego partyjnego zaplecza. Nigdy nie było mu to potrzebne. Łączyły go doskonałe relacje z D. Tuskiem i do realizacji swoich ambicji politycznych nie potrzebował na miejscu żołnierzy. Teraz sytuacja się jak się wydaje odwróciła i ciekawe jest czy w tym krótkim okresie przedwyborczym uda się mu zbudować solidną ekipę? W każdym bądź razie dla Platformy najważniejsze teraz jest, aby nie utonąć w wewnętrznych starciach, ale wybrać wspólnie dobrego kandydata na prezydenta, która powstrzyma koszmar ostatnich lat. I miejmy nadzieję, że w listopadzie przyszłego roku, kiedy odbędzie się druga tura wyborów na prezydenta miasta, nie obudzimy się z kacem, że został nim Włodzimierz Tomaszewski.